Pan Końca i Początku - Prolog
Komentarze: 0
Pan Końca i Początku - Prolog
Niewielki ptak, thilal, przelatywał u podnóża gór w poszukiwaniu pożywienia. Właśnie zaczynało padać, gdy ujrzał w dole samotnego wędrowca. Thilal sfrunął niżej, aby przyjrzeć się intruzowi. W tym rejonie świata widok ludzi był niezwykle rzadki, gdyż od wieków praktycznie nikt nie zapuszczał się w te strony, Ludzie uważali, że to przeklęte miejsce.
Ptak dostrzegł wychudzoną, wysoką i trupiobladą postać o długich, rzadkich i przetłuszczonych czarnych włosach. Twarz przybysza była skryta pod kapeluszem, a długi czarny płaszcz oraz miecz w pięknie zdobionej pochwie tylko pogłębiały mroczną aurę tajemniczej postaci. Nieznajomy zmierzał w stronę Werendoru – krainy, którą omijał z daleka kto żyw.
Zaciekawione zwierzę podleciało bliżej, a ponieważ postać zatrzymała się na chwilę, postanowił wylądować na najbliższym drzewie, aby lepiej przyjrzeć się przybyszowi.
Towarzyszył mu kulejący czarny koń. Do siodła była przytroczona tylko niewielka torba. Wędrowiec zatrzymał się nad strumieniem i zaczął łapczywie pić wodę oraz napełniać puste manierki. Podróżnik najwyraźniej szykował się na długą wędrówkę przez pustynne tereny. Umęczony koń również gasił pragnienie w strumieniu.
Thilal przekrzywił głowę i z ciekawością obserwował przybysza. Postać w czerni zdawała się mówić coś do siebie i do konia. Po chwili oboje ruszyli dalej w kierunku martwej i złowrogiej krainy. Mimo tego zaintrygowany ptak postanowił towarzyszyć przez jakiś czas wędrowcowi w czerni.
Po przekroczeniu granic Werendoru dziwny przybysz oraz jego wierzchowiec nagle odzyskali wigor, a co dziwniejsze – koń przestał utykać i człowiek w czerni mógł go dosiąść.
Ptak musiał wytężyć wszystkie siły, aby nadążyć za jeźdźcem, którzy najwyraźniej zmierzali ku ruinom starożytnej, wielkiej niegdyś fortecy, która obecnie była opuszczoną ruiną. Tu i ówdzie tkwiły jedynie gigantyczne, idealnie ociosane czarne kamienne bloki. Nie ulegało wątpliwości, że stanowiły one niegdyś fundamenty, na których opierała się wspaniała i jednocześnie budząca grozę budowla.
Thilal z każdym ruchem skrzydeł odczuwał coraz większe zmęczenie, a jednocześnie irracjonalny strach, mimo że wokół nie było żadnych drapieżników. Gdzieniegdzie wznosiły się karłowate drzewa, w większości uschnięte albo właśnie usychające, tu i ówdzie majaczyły pożółkłe trawy, a wielu miejscach prześwitywał jakby zeszklony grunt całkowicie pozbawiony życia, wypalony przez coś spoza tego świata.
W końcu dziwny jeździec dotarł do ruin.
Ptak usiadł na najwyższym z kamiennych bloków i z ciekawością patrzył, co wydarzy się dalej. Jeździec najwyraźniej do tej pory go nie zauważył. Po dotarciu do ruin najpierw z wielkim szacunkiem padł na kolana i skłonił głowę, a dopiero później zaczął się rozglądać, najwyraźniej czegoś szukając.
W oddali zaczęły się gromadzić ciężkie, czarne chmury, które zwiastowały potężną burzę. Dziwny człowiek w czerni biegał od miejsca do miejsca, miotając się po ruinach. Thilal musiał w pewnym momencie poszukać lepszego miejsca, gdyż wędrowiec w czerni się oddalił.
Nagle nieznajomy wydał z siebie okrzyk triumfu. Najwyraźniej odnalazł jedyne miejsce, które wyglądało na nietknięte. Znajdowały się tam mosiężne drzwi prowadzące do podziemi, przez które to drzwi przybysz zszedł w plątaninę korytarzy.
Thilal już miał odlecieć, gdy ziemia jakby się zatrzęsła, a powietrze wokół nagle zgęstniało i stało się przenikliwie zimne. Spod ziemi wydobył się zdecydowanie nieludzki i zimny chropowaty głos, wypowiadający słowa:
– Czekałem na ciebie od bardzo dawna! I oto w końcu przyszedłeś do mnie! Podejdź bliżej i złóż przysięgę wierności, a wtedy wszystko będzie mogło się rozpocząć!
Ptak zastygł. Poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły, a serce zaczyna bić jak oszalałe. Po dłuższej chwili mężczyzna wybiegł z tunelu i podszedł do swojego wierzchowca, który zarżał w panice i zaczął wierzgać.
Ciemne chmury dotarły już nad ruiny, a pierwsze błyskawice rozświetliły horyzont. Postać w czerni rozpaliła ognisko, po czym wyjęła miecz z pochwy i – ku przerażeniu niewielkiego obserwatora – dźgnęła konia prosto w trzewia, po czym odcięła mu łeb jednym ciosem. Krew trysnęła w płomienie ogniska, które eksplodowały feerią barw, po czym przygasły i nagle wystrzeliły w górę.
Największa burza, jaką kiedykolwiek widział thilal, rozszalała się na dobre, a błyskawice uderzały nieustannie. Niewielki ptak dzielnie próbował opuścić to przeklęte miejsce, ale silny wiatr i ulewa wysysały go z sił. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był opętańczy wręcz i przeciągły krzyk człowieka w czerni, który wykrzykiwał w niebo:
– DOKONAŁO SIĘ! DOKONAŁO SIĘ!
Ostatecznie jakimś cudem ptakowi udało się odlecieć. Tym sposobem pozostał jedynym świadkiem tego, co zaszło.
Dodaj komentarz